poniedziałek, 2 czerwca 2014

Miejsce Chwila

Dzisiaj pora na Chwilę. To zdecydowanie moja ulubiona knajpa w Warszawie. Niedawno zmieniła nazwę z Chwila Da Club na Miejsce Chwila. Czemu? Już odpowiadam. Ponieważ tego lokalu nie można zamknąć w żadnych ramach. Nie jest to klub, kawiarnia, restauracja ani bar. Idzie się tam by spotkać się ze znajomymi, poznać nowych ludzi, porozmawiać, posłuchać muzyki innej niż ta grana w radiu i telewizji, patrzeć, cieszyć się, marzyć i chłonąć chwilę.  Mam wrażenie, że to miejsce odwiedzają ludzie, którzy chcą przystopować i szukają w życiu czegoś więcej... czegoś co jest nieuchwytne, ulotne i wyjątkowe. Wchodząc do Chwili czujesz miłość i radość, wiesz, że jesteś tam potrzebny. Dziewczyny za barem są zawsze miłe i pełne pozytywnej energii, którą zarażają gości. Jest jeszcze jedna osoba, która jest dobrym duchem tego miejsca, mianowicie Tytus Hołdys. Założyciel knajpy i od niedawna DJ , który zapanował nad konsoletą Chwili. Człowiek pełen pasji, radości do życia, otwarty, towarzyski, inteligentny oraz zabawny. Postawą pokazuje, że prowadzenie lokalu to nie tylko praca, ale przede wszystkim pasja, którą żyje i dzieli się z innymi. Zespół pracowników traktuje jak rodzinę a nie podwładnych. Nic więc dziwnego, że w każdym zakątku Chwili czuje się miłość. 

Teraz coś więcej o samej Chwili. W lokalu mamy możliwość grania w gry planszowe przy dużych stołach. Jest scena, na której pojawiają się zespoły grające przyjemną dla ucha muzykę na żywo. Odbywają się z imprezy tematyczne, pokazy filmów oraz jam session. Miejsce Chwila nie zawiedzie nas również, gdy w telewizji leci mecz reprezentacji Polski w piłkę nożną, a my nie chcemy tego przegapić - wszystko zobaczymy na ekranach telewizorów. 

Gdy tylko zaczyna robić się ciepło, otwierany jest ogródek przed Chwilą - więcej miejsca, więcej gości, więcej przyjemności:) Co do wystroju wnętrza - warto wspomnieć, że jest ono dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, od głównej sali zaczynając, na łazience kończąc. Na ścianach namalowane są wielkie, przepiękne obrazy, obklejone są gazetą, oryginalnymi zdjęciami, obrazkami i intrygującymi hasłami. Stoliki i krzesła nie są ujednolicone. W jednym kącie usiądziemy na kanapie, innymi fotelu a jeszcze gdzie indziej na krześle, no chyba że wolisz schody i poduszki. Dla każdego coś dobrego:) Co do rzeczy dobrych... piwo z sokami przepyszne!!! Bananowe, zdecydowanie zostało moim faworytem.

Nic więcej już nie mówię, ponieważ by przekonać się o wyjątkowości tego miejsca, zdecydowanie trzeba odwiedzić je samemu:D Zapraszam na ul. Ogrodową 31/33 w Warszawie, na Woli. Warto! Wrzucam kilka zdjęć pracowników, wnętrza oraz filmików z występów na żywo z Fb Chwili (tutaj)


 
















wtorek, 27 maja 2014

Festiwal Kolorów

Tak jak obiecywałam, wracam , żeby opowiedzieć o Paint Powder Fight.W ramach wprowadzenia, troszkę historii. Geneza święta wywodzi się z różnych mitów indyjskich, zależnie od wyznawanej tradycji hinduizmu. To święto wybaczenia i nowego początku, jednocześnie święto wiosny. Przypada ono zazwyczaj w lutym bądź marcu, w dniu pierwszej pełni księżyca w miesiącu Phalgun Purnima. Holi, swoją nazwę wzięło od imienia Holiki, która była siostrą złego króla demonów o imieniu Hiranyakashipu. Chciwy król chciał, żeby wszyscy na całym świecie modlili się tylko do niego. Jednak jego własny syn Prahalad, postanowił modlić się do dobrego boga Vishnu. Za to bezwzględny ojciec skazał go na śmierć. Nakazał Holice, która była odporna na ogień, wziąć Prahalada w ramiona i wejść z nim w ogień. Jej dar działał jednak tylko wtedy, gdy wstępowała w ogień samotnie. Holika zginęła w płomieniach, a jej siostrzeniec, dzięki swoim żarliwym modlitwom ocalał. W wigilię święta Holi, hindusi w całych Indiach palą ogromne ogniska, wokół których odbywają się tańce i zabawy. Następnego dnia, już od rana, wszyscy życzą sobie „szczęśliwego święta Holi” i rytuał malowania zaczynają od zrobienia na czole kropki, która zaraz później ginie w ogromie innych kolorów. Także ten obyczaj ma swoje źródło w mitologii.

W dzień święta Holi hindusi, lecz nie tylko, oblewają się wodą i obsypują kolorowymi proszkami. Nie liczą się narodowość, język bądź wyznanie. Jest to festiwal radości i odrodzenia, gdzie każdy jest mile widziany. Ba! Na to święto zjeżdżają się ludzie z całego świata! Moim marzeniem jest wziąć w nim kiedyś udział:)

Jak to wyglądało w Olsztynie, podczas Kortowiady? Na pewno uczestników nie było tak wielu jak podczas Holi, ale mimo to, tłum zebrany na placu robił wrażenie.Grupa została podzielona na dwie części. Niestety, nie mieliśmy możliwości wcześniej zakupić proszku, organizatorzy również nam go nie rozdali. Czekaliśmy więc na bitwę trochę rozczarowani oraz rządni informacji "GDZIE JEST PROSZEK?!". Okazało się, że cześć zostanie położona na ziemie a pozostałość będzie dorzucana ze sceny. Moim zdaniem fatalna organizacja. miałam nadzieje, że wszyscy na trzy,cze,ry wyrzucimy trochę proszku w powietrze, po czym będziemy obrzucać siebie nawzajem. W rzeczywistości, stoczyliśmy ciężką bitwę nie tylko o proszek ale i o życie. poważnie, ludzie padali na ziemię, tratowali siebie na wzajem. To są minusy. Ale nie potrafię myśleć o tej imprezie negatywnie. Przed samym rozpoczęciem przestało padać, umożliwiło nam to zdjęcie kurtek, płaszczy oraz odłożenie parasoli. Stanęliśmy do boju i zaczęła się magia. Proszek sypał się z każdej strony, ludzie pomagali sobie nawzajem wstawać, trzymali się za ręce. Radośnie podskakiwali i chłonęli te chwilę. Było radośnie, pozytywnie i meeega kolorowo! Tuż nad moja głową została rozerwana torebka z niebieskim proszkiem, przemieniłam się w błękitna smerfetkę:D Moja drobna rada jest taka) nie uśmiechaj się z otwartymi ustami, bo tam również dostanie się kolorowy pył oraz załóż okulary przeciwsłoneczne aby za dużo nie dostało się do oczu. Tyle. Cieszcie się chwilą, gdy bierzecie udział w czymś takim, wspomnienia są naprawdę niesamowite! 

Jeżeli nie stać was na podroż do Indii (hahah tak wiem, mnie również)  nic straconego! Coś podobnego ma miejsce w Polsce a nazywa się Festiwal Kolorów.  To seria imprez, które odbywają się między innymi w Krakowie, Łodzi, Wrocławiu. Najbliższy odbędzie się już 30 maja w Warszawie!  Adres: Sen Pszczoły na terenie starej Fabryki Wódki Koneser , ulica Ząbkowska. Zapraszam serdecznie! Ja będę, koniecznie! Nie ma innej możliwości. mam nadzieję, że pogoda dopisze i zabawa będzie przednia. Odsyłam na oficjalna stronę Festiwalu Kolorów (tutaj).




*wszystkie zdjęcia, oprócz ostatniego, pochodzą z oficjalnej strony Kortowiady

poniedziałek, 19 maja 2014

Kortowiada, czyli najlepsze juwenalia w Polsce

Witajcie ponownie:) Do tej pory wpisy na blogu dotyczyły miejsc, które powinniście odwiedzić będąc w Warszawie. Dziś będzie inaczej. Zapraszam do przeczytania tekstu, na temat najlepszych juwenaliów w Polsce, mianowicie olsztyńskiej Kortowiady!
W tym roku owa impreza obchodziła 55 lecie istnienia, również z tej okazji impreza trwała 5 dni, od 14-18 maja. Były to najaktywniej spędzone przeze mnie dni w tym roku. 
Czym Kortowiada rożni się od naszych warszawskich juwenaliów? Moim zdaniem, zasadniczo wszystkim, od atmosfery zaczynając na ludziach kończąc. Prezydent miasta Olsztyn, na czas juwenaliów, przekazuje studentom klucze do miasta. W wyznaczonym rejonie, w którego skład wchodzą akademiki i budynki uczelniane, studenci mogą robić wszystko na co mają ochotę. Można iść ulicą z piwem w ręku czy popijać je, siedząc na stadionie. O bezpieczeństwo uczestników imprezy dba policja, która reaguje tylko w wypadku, gdy dzieje nam się krzywda. Nie ważne co robimy, nie zostaniemy spisani. Władze miasta zadbały również o sprawne kursowanie autobusów nocnych. Po koncertach , które kończyły się w okolicach 2 w nocy, autobusy odjeżdżały co  5 minut, w ten sposób podołały tłumom, które chciały powrócić do mieszkań. Koncerty, jak już wcześniej napisałam kończą się o drugiej, nie znaczy to, że miasto pustoszeje. Studenci przenoszą się do klubów, imprezują w plenerze bądź w akademikach. Panuje niesamowity klimat i swobodna atmosfera. Spokój i wolne tempo życia jest z resztą charakterystycznym elementem kortowskiej codzienności. Można to poczuć nie tylko podczas Kortowiady, ale również podczas zwykłych odwiedzin, dowolna porą. Wiem to, ponieważ w Olsztynie byłam nie raz. Przy każdej wizycie chłonęłam tutejszy  klimat, i zachwycałam się trybem życia mieszkańców miasta, którzy celebrują każdą minutę i cieszą się chwilą. Braku pośpiechu, charakterystycznego dla Olsztyna, zawsze brakowało mi po powrocie do Warszawy. Wracając do Kortowiady. Plan całej imprezy znajdziecie na ich oficjalnej stronie(tutaj)
W tym roku na scenie pojawili się między innymi: Molesta Ewenement, Boys,  Strachy na Lachy , Tabu, Enej, Luxtorpeda, Mesajah, Hunter i wielu innych. Niesamowity występ dała Patrycja Markowska, która na scenie przemienia się w gwiazdę. Widać jak wielką radość sprawia jej muzyka i występy przed publicznością. Swoja drogą, dla artystów występ na kortowskiej scenie  również musi być nie lada przeżyciem. Rzadko zdarzają się koncerty przed tak wielką publicznością - na samej "górce" było około 15 tysięcy ludzi:). Na Kortowiadę, po rocznej przerwie wrócił zespół Enej. Z juwenaliami związani są od początku  istnienia zespołu. Nagrali singiel, który jest oficjalnym hymnem Kortowiady (tutaj)
I na tym pozytywnym utworze chciałbym zakończyć dzisiejszy post. Powrócę do Was wkrótce i opiszę Paint Powder Fight, bitwę na kolorowy proszek, która również miała miejsce podczas Kortowiady, zaproszę Was także,  na podobną imprezę w Warszawie. Do jutra:*










 * zdjecia pochodzą z oficjalnej strony Kortowiady (tutaj)

poniedziałek, 12 maja 2014

Krowarzywa

Moda na wegetariaństwo i wegaństwo ciągle rośnie. Powstaje coraz więcej miejsc z ciekawym i smacznym menu dla zwolenników tego typu odżywiania. Kocham mięso, jednak odwiedzając tę restaurację w ogóle za nim nie tęsknię!
Wegańskie posiłki od zawsze kojarzyły mi się z sałatą i papka bez smaku. Krowarzywa pokazuje jednak, że można inaczej i smaczniej. W swojej ofercie ma dania dla wegan i przez wegan również jest prowadzona. odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu. Wychodzą z prostego założenia- skoro to co robimy smakuje nam, ludziom tez będzie. Składniki są świeże i najwyższej jakości, bez dodatku glutaminianu sodu czy innych polepszaczy smaku. Lokal specjalizuje się w burgerach. Główny składnik, czyli mięso zastępują tutaj: kasza jaglana, ciecierzyca, topinambur, tofu, białko pszenne. Dodatki i sosy dodają pieprzu i smaki wręcz eksplodują w ustach. Co tydzień w menu pojawia się inny burger:) Restauracja ma w swojej ofercie również  smoothiesy, czyli koktajle ze świeżych warzyw i owoców oraz wegańskie desery na mleku roślinnym.

Lokal działa dopiero półtora roku a już stał się jednym z modniejszych miejsc w Warszawie. Zarówno mięsożerca jak i zagorzały weganin znajdzie tutaj coś dla siebie. Trzeba liczyć się jednak z długim czasem oczekiwanie na otrzymanie zamówienia, ponieważ kolejka do kasy zawsze jest długa a kuchnia to typowe slow food. Ceny do 20 złotych.. Zapraszam więc na Hożą 45 do restauracji, dzięki której nie cierpi żadne zwierzątko :)


poniedziałek, 5 maja 2014

Czemu to robię, czyli dzisiaj o mnie

Witam ponownie:) Już po majówce, mam nadzieję, że odpoczęliście i miło spędziliście ten czas. Ja opuściłam Warszawę, wróciłam do domu i niestety nie odwiedziłam żadnej ciekawej miejscówki. Jednak od dawna po głowie chodzi mi pomysł na post, w którym opowiem Wam dlaczego tak naprawdę prowadzę tego bloga. Więc dzisiaj będzie inaczej. Nie o parkach, barach, pubach i kawiarniach tylko o mnie i mojej pasji. Mam nadzieję, że was to zainteresuje:)
Od bardzo dawna biłam się z myślami o tym czy założyć bloga. Studiuję dziennikarstwo i komunikację społeczną. To bardzo fajna forma ćwiczenia pisania oraz wychodzenia do ludzi ze swoimi tekstami oraz pomysłami pomysłami. Nie bardzo wiedziałam o czym miałby być i właściwie po co. Przecież wszędzie dookoła blogi wyrastają jak grzyby po deszczu. Mój wtopi się w tłum i zniknie. Przejmowałam się jego odbiorem i tym jak to wszystko wyjdzie. Ciesze się, że w końcu zostałam zmotywowana i go mam:) Zawdzięczam to Pani Kamili, która prowadzi na mojej uczelni zajęcia z dziennikarstwa internetowego. Ten blog to jeden z warunków zaliczenia. Nie traktuję go jednak, jak zwykłego projektu na uczelnie, który trzeba odfajkować, żeby dostać zaliczenie. Co to, to nie:) Pisanie o miejscach, które odwiedzam daje mi tak wiele radość, że czasami sama jestem w szoku. Dzięki temu poznaję wspaniałych ludzi, którzy robią coś z czystej pasji. Pracują z radością, nie narzekają, realizują marzenia. 
Kończąc liceum nie miałam pomysłu gdzie chcę iść na studia. Dziennikarstwo to był wybór przypadkowy. Pomyślałam, że to będą interesujące, rozwijające studia. Trochę się na nich zawiodłam ale nie o tym mowa. Mam świadomość, że ciężko u nas w Polsce z pracą, tym bardziej po studiach humanistycznych. Trzeba mieć na siebie pomysł, wtedy wszystko się uda. Trzeba do niego dążyć a cel sam się przybliży. Ja długo tego celu nie widziałam. Nie wiedziałam co robię na moim kierunku, w Warszawie czułam się obco i zwyczajnie źle. Na szczęście na mojej drodze pojawili się ludzie, którzy kazali mi zacząć robić to co lubię i stopniowo moje podejście zaczęło się zmieniać. 
Mniej więcej od początków studiów marzyłam o własnej knajpce. Przytulnej, z pyszną kawą, niesamowitymi słodkościami oraz delikatną, odprężającą muzyką.  Wyglądającej jak z bajki. Nie miałam jednak odwagi mówić o tym głośno, ponieważ moje marzenie wydawało mi się nierealne i odległe. Teraz to się zmieniło. Możliwe, że podczas odwiedzania tych wszystkich knajp porzuciłam myśl, że założenie własnej jest głupim pomysłem. Skoro innym się to udaje to i ja chcę spróbować. Kiedy rozmawiam z właścicielami i personelem widzę radość, a w ich oczach swoje odbicie. Niesamowite jest to, że to ludzie tworzą klimat takich miejsc. jak dobre nie byłoby jedzenie, atmosfera czy muzyka bez ludzi wszystko zaczyna się sypać. Ciągły kontakt z klientami, spełnianie ich potrzeb i gotowanie to jest to czego chcę. Kiedy wchodzę do nowej restauracji bądź kawiarni od razu wyciągam coś dla siebie. Drobniutkie szczegóły, które kiedyś mogą mi pomóc w otwarciu własnego biznesu. Wiem, że nie otworzę nic dzisiaj albo jutro. Potrzeby jest solidny biznesplan i pieniążki, ale już wiem czego chcę. A ten blog przybliżył mnie do spełnienia marzeń:)

PS. Pączek poniżej pochodzi z Cukierni Pawłowicz, ul. Chmielna 13. Polecam serdecznie. Najprawdopodobniej najlepsze pączki w Warszawie!

Padbar

Po krótkiej nieobecności powracam z nowym postem! Skończył się post, można wiec śmiało zacząć imprezować:) Dziś przeczytacie o miejscu niestandardowym, nowoczesnym i innowacyjnym. Mowa o Padbarze. Ciężko opisać to miejsce i wsadzić w określoną ramkę, ponieważ nie jest to ani typowy bar a tym bardziej klub. Jednakże możesz iść się tam i napić i wytańczyć. Ale od początku.
Padbar znajduje się na ulicy Marszałkowskiej 115 (dawne kino Capitol), swoje filie ma również w Lublinie oraz Wrocławiu. Czym się wyróżnia? Otóż zamiast siedzieć ze znajomymi przy piwie mamy możliwość grania w gry planszowe lub na konsolach. Na głównej sali, wzdłuż ścian wiszą telewizory, połączone z padami. Naprzeciwko stoją stołki dla graczy. Wybór gier jest duży, zależnie od dnia tygodnia ulegają zmianom. Są to np.: Call of Duty, Blur, Forza 4, Left for dead, Tekken. Jakie gry dostępne są danego dnia można sprawdzić wchodząc na stronę baru (tutaj). Telewizory zawisły również nad barem; fajna opcja dla osób, które przyszły się napić przy barze, a nadal chcą grać. 
Jak w tym wnętrzu odnajdują się kobiety? Bardzo dobrze, czego przykładem jestem ja:) Jeżeli nie podoba Ci się zabawa wyżej wymienionymi grami, może przypadnie Ci do gustu Dance Central. W Padbarze powstała oddzielna sala z parkietem, na której możesz pochwalić się swoimi zdolnościami tanecznymi. Ta forma spędzania czasu cieszy się wielką popularnością. Nawet jeżeli nie jesteś gwiazdą parkietu, naśladując ruchy postaci na ekranie telewizora, na pewno dasz sobie radę i świetnie wypadniesz. Sami dokonujecie wyboru utworu, tańczycie do tego co lubicie. Oczywiście z Kinecta korzystają również faceci, którzy bez oporów przemieniają się w drugiego Travoltę.
Jest też opcja dla osób spokojniejszych.  Bar posiada bogatą kolekcję gier planszowych. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia o istnieniu niektórych z nich. Wystarczy zamówić piwo, rozłożyć plansze, klocki lub karty, usiąść ze znajomymi przy stole i zacząć się bawić.
Mam wrażenie, że jest to miejsce, które pozwala nam dorosłym poczuć się znowu jak dzieciaki. Beztrosko pobawić, zapomnieć o problemach. Pyszny drink lub piwo z sokiem dodatkowo rozluźniają atmosferę. To tutaj wypiłam najlepsze w życiu kamikadze: cztery kieliszki a w nich drinki o owocowych smakach, alkohol praktycznie niewyczuwalny. Jak na bar z grami przystało, drinki w karcie zostały nazwane na cześć niektórych z nich np: Peach on the Beach, Kortana, GTA London.
Wstęp jest bezpłatny, gry również. Miejsce zdecydowanie ciekawe. Można pójść tam samemu, gra integruje więc nie ma obaw, że będziesz siedział i się nudził. Przychodzą tam naprawdę ciekawi i otwarci ludzie. Można zawrzeć znajomości, które będą początkiem fajnych przyjaźni. Więc standardowo, zapraszam do Padbaru. Może spotkamy się zasiadając przy tej samej konsoli:)




*zdjęcia pochodzą z Fb Padbaru


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Sklep z Goframi

25 marca w Światowy Dzień Gofra otwarta została nowa knajpa, pod wiele mówiącą nazwą Sklep z Goframi. Znajduje się bardzo blisko kampusu UW, na ulicy Juliana Bartoszewicza 9.

Co ciekawego w menu? Gofry! Na słodko i słono, z maki żytniej lub razowej. Wśród słonych wybór następujący: jajko sadzone i szczypiorek,  rukola, sos balsamiczny oraz gruszka lub łosoś w towarzystwie zsiadłego mleka i kaparów. Na słodko: tradycyjne z bita śmietaną, powidłami, kajmakiem, bananami oraz masłem orzechowym... To nie koniec menu, jeżeli chcecie poznać resztę zapraszam do lokalu:)

Wewnątrz maleńkiego wnętrza panuje cudowna, rodzinna atmosfera, z głośników dobiega przyjemna dla ucha muzyka. Mało jest stolików przy których można usiąść i zjeść, jednak przyzwyczaiłam się do tego iż w tego typu miejscach atmosfera jest bardziej intymna, ciasna i przyjazna:) Kolorystyka wnętrza utrzymana w biało-czerwonych barwach , ogólnie wystrój na plus.

Jedzenie cudowne, ceny do 20 złotych. Gofry pyszne, warto zainwestować w nie pieniążki. I na koniec: obsługa perfekcyjna. Pan ze zdjęcia jest przesympatycznym człowiekiem, po raz kolejny na wspomnienie obsługi uśmiecham się do monitora. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na gofry! Tymczasem ja muszę już pędzić na uczelnie, miłego dnia:*






poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Znak Zapytania

Znak Zapytania to pierwsza klubokawiarnia w moim zestawieniu. Dochodzę do wniosku, że powinnam przeprowadzić się z mojej ukochanej Woli na Mokotów, bo to tutaj znajdują się najciekawsze knajpy.  Znak zlokalizowany jest na ulicy Puławskiej 41. Jest to miejsce młode (otwarte w ubiegłoroczne wakacje), ciągle się rozwijające.   
Wielką zaletą ZZ jest brak stałego menu. Kuchnia oferuje codziennie inny zestaw obiadowy w cenie 18 złotych, złożony z zupy i 2 dań do wyboru (sałaty, pasty, ryże, kasze, świeże warzywa,drób, sery). Ceny przystępne, do 20 złotych. Z pewnością wyjdziesz stamtąd zdrowo najedzony. Liczy się świeżość produktów. Część dań przygotowywana jest tylko i wyłącznie na prośbę klientów jak np. naleśniki i sałatki. Wieczorem klimat ulega drastycznej zmianie. DJ dba o oprawę muzyczną, goście zamawiają mocniejsze trunki: wyśmienitą margarite lub chłodny cydr. 
Knajpa złożona jest z dwóch salek. Pierwsza to część "jadalniana" ze stolikami przy których można wygodnie zjeść posiłek. Druga jest bardziej kameralna, z parkietem, kanapami i przygaszonym światłem. O atmosferę dba bardzo sympatyczna obsługa... Jestem kobieta i muszę wspomnieć o przystojnym chłopaku za barem! Dziewczyny, warto iść chociażby dla niego!;) A na poważnie obsługa szybka, konkretna i jak w każdym z omawianych przeze mnie na blogu miejsc, pomocna:)
Nie miałam okazji przekonać się jak zaaranżowany jest ogródek, ponieważ w trakcie mojej wizyty, niestety jeszcze był  zamknięty. Rok temu wyglądało to tak (tutaj). Według mnie, ładnie prosto i bez zbędnego przepychu. Tak jak być powinno:) Poniżej  wrzucam zdjęcia, miłego oglądania i zapraszam żebyście sami odwiedzili i ocenili to miejsce:)








poniedziałek, 31 marca 2014

Burrito Boys

Drodzy czytelnicy, dzisiaj zabieram Was do meksykańskiej restauracji Burrito Boys, zlokalizowanej na warszawskiej Woli, ul. Wolska 50a lok.3b. To moje najnowsze odkrycie, którego dokonałam w sobotę spacerując po osiedlu. Do tej małej i z zewnątrz niepozornej knajpki, przyciągnął mnie piękny zapach i goście w środku. Lubię ostre jedzenie, skorzystałam więc z okazji i weszłam. Nie żałuję, często będę tam wracać :)
Knajpa, jak już wyżej wspominałam, jest mała i z pozoru zwykła. Wnętrze jednak napełnia optymizmem i energią. Ściany ozdobione są malowidłami kaktusów oraz mężczyznami w sombrero. Lada i kuchnia wyłożone są kolorowymi kafelkami. Prosto, skromnie ale w sposób miły dla oka. Jedyne co należy poprawić, to menu wiszące na jednej ze ścian. Są to zwykłe kartki w koszulkach, przybite do ściany. Mało to estetyczne. 
Na szczególną pochwałę zasługuje obsługa:) Cudowni ludzie- widać, że pracują z pasji a nie obowiązku. Pani, która mnie obsługiwała, ostrzegała każdego gościa przed ostrością potraw i sosów. Do mnie podeszła, porozmawiała o blogu i restauracji.
Moja ulubiona część- jedzenie:) Zamówiłam nachosy z sosem  oraz quesadille z trzema serami. Do tej drugiej, w zestawie (niestety na plastikowym talerzu) podawane są trzy sosy: jogurtowy, pomidorowy i trzeci w kolorze zielonym, którego składu niestety nie jestem w stanie określić. Najbliżej było mu do papryki. Ser był gorący a co najważniejsze ciągnąąąąący! Pyszności! Następnym razem idę na skrzydełka BBQ, recenzje mają znakomite...
W godzinach od 15- 18 możemy zamówić burrito i quesadilla za jedyne 11 zł (oferta nie dotyczy polędwicy wołowej). Reszta menu również bardzo przystępna cenowo, najdroższe danie kosztuje 18.99 zł. Knajpa oferuje również dostawę posiłku:)